Wołyń

Jakiś czas temu (chyba dwa dni po premierze) oglądałem film „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego i długo nosiłem się z tą refleksją zanim postanowiłem ją spisać. Nie będę tutaj streszczał filmu. Tekst ten jest zarówno dla tych, którzy oglądali i tych, którzy zamierzają obejrzeć. Żeby nie było niedomówień tekst ten nie jest recenzją, jest refleksją wynikającą z moich obserwacji widzów wspomnianego filmu. Niemniej jednak podkreślam, że nie uogólniam, lecz nawiązuję do sytuacji z którymi się zetknąłem.

Pierwszą myślą jaka nasunęła mi się po filmie to były obawy, pytania… czy ten film zostanie zrozumiany zgodnie z zamysłem reżyserskim i twórców, czy po filmie polskie społeczeństwo zacznie inaczej (w rozumieniu negatywnym) patrzeć na Ukrainę? Pierwszym impulsem, który potwierdził moje obawy była sytuacja w szatni (tuż po obejrzeniu) pomiędzy seansami. Stałem sobie w kolejce po kurtkę… obok spotkało się dwóch znajomych. Z ich przelotnej rozmowy wynikało, że jeden z nich jest po obejrzeniu filmu, a drugi przed. Dialog był krótki:
 - Ryzali?
 - Ryzali…
Jeżeli z takim nastawieniem idziemy na ten film, to lepiej sobie darujmy, zaoszczędzicie pieniądze, czas i nerwy.
Jeszcze przed obejrzeniem filmu jednego byłem pewien, że większość komentarzy będzie brzmiała „tak było”.
Niestety moje obawy się potwierdziły. Przypuszczam, że powodem jest prostolinijne oglądanie tego filmu, rzadko komu chce się pochylić nad (jakimkolwiek) filmem i wykroczyć poza zwykły ogląd, o analizie nie wspomnę.
„Tak było” – owszem, ale to historia, której się nie wyprzemy. Nie można iść do przodu bez przerwy oglądając się za siebie, bo prędzej czy później się potkniemy, a skutki upadku mogą być bolesne. Niestety takie zjawisko w obecnych czasach szczególnie mocno się nasila i nie tylko w kontekście tego filmu. Możemy pamiętać, ale nie powinniśmy wypominać. Wypominanie to kolejna nasza cecha narodowa, ale przecież my, Polacy też nie jedno „mamy za uszami…”, więc zanim coś komuś wypomnimy spójrzmy na siebie.
Kolejnym niepokojącym zjawiskiem, które dość przypadkowo zbiegło się w czasie z premierą filmu „Wołyń” jest nasilający się obraz aktualnej „mody polskiej”. Niestety, zbyt często ulegają jej bardzo młodzi ludzie. Ubierając się w tzw. „odzież patriotyczną” próbują rozliczać historię. W noszeniu barw narodowych czy godła, nie ma nic złego pod warunkiem, że potrafimy uszanować te symbole. Niestety w wielu przypadkach barwy i godło „na piersi” poprzedzały koszulki z napisem „HWDP” (sic!) czy „JP”. To właśnie te środowiska po obejrzeniu tego filmu swoje „nowe” umiłowanie do ojczyzny przepoczwarzają w nacjonalizm.
Możemy być „Dumnymi Polakami”, ale to nas nie zobowiązuje do rozliczania historii a odzież patriotyczną zostawmy sobie na wyjątkowe okazje, nie szastajmy Godłem.
Dlatego też uważam, że projekcje tego filmu dedykowane dla szkół powinny być opatrzone w

fachowo pokierowaną dyskusję, bo (z przykrością) stwierdzam, że dzisiejsza młodzież jest odwrażliwiona. „Wołyń” oglądają jak kolejną część „Piły” czy „Gwiezdnych Wojen”. Po seansie opowiadają sobie o drastycznych scenach w sposób jakby opowiadali dowcipy, nie wspominając o reakcjach a wręcz agresji, gdy pada słowo „Ukraina”. Dlatego proszę nie zostawiajmy młodych ludzi samych sobie z tym filmem. W obecnych czasach nie można patrzeć na Ukrainę przez pryzmat tego filmu. Film ten ma m.in. zobrazować ludzkie okrucieństwo wynikające ze skrajnego nacjonalizmu. Nie ulegajmy powierzchownym odczuciom. Przeanalizujmy, zastanówmy się… a jeżeli czegoś nie rozumiemy, to pytajmy, bo pobudzenie nacjonalizmu na pewno nie jest przesłaniem tego filmu.

 31 października 2016 r.
Marcin Woszczewski

*Zdjęcie płyty DVD jest z późniejszego okresu niż powstał tekst.

Komentarze